Mało jest w naszym kraju tak wyjątkowych artystów, jak Mieczysław Kosz. W wieku 12 lat stracił wzrok, ale nie przeszkodziło mu to w tym, aby zostać jednym z czołowych pianistów jazzowych. Niestety, ten wielki miłośnik Billy’ego Evansa zbyt często ulegał podszeptom swych wewnętrznych demonów. Efektem tego była pogłębiająca się depresja, alkoholizm i – prawdopodobnie – samobójstwo.
Tragiczna historia utalentowanego pianisty, która tak spektakularnie została ukazana w „Ikarze”, nie byłaby tak uderzająca, gdyby nie kilka ciekawych zabiegów reżyserskich. Jednym z nich jest złożony, wręcz melodramatyczny dynamizm akcji, który uwypukla zarówno poetyckość muzyki Kosza (scena nad lasami Lubelszczyzny), jak również to, co dzieje się w głowie bohatera. Niestety, każda kolejna scena uświadamia nas, że Mieczysław jest tak naprawdę postacią tragiczną, która ostatecznie nie znajduje zrozumienia i bliskości.
Pamiętajmy, że to tylko historia jednej postaci. Ilu takich artystów jeszcze nie znamy? Ile takich dramatów, będących udziałem zupełnie zwykłych ludzi, rozgrywa się tuż obok nas? Pozostawię Was z tymi pytaniami. A film gorąco Wam polecam.