Krótka opowieść

Długo się zastanawiałam, czy w ogóle poruszać publicznie ten bardzo trudny dla mnie temat. Stwierdziłam jednak, że nie mogę pokazywać tylko blasków pracy neonatologa czy generalnie personelu porodówek i oddziałów noworodkowych.

Będzie to krótka opowieść o dzielnej kruszynce, która niestety przegrała nieludzko trudną walkę o życie.

Na oddziale mojego szpitala przyjęliśmy poród dziewczynki. Była wcześniakiem – urodziła się w 26. tygodniu ciąży. Paradoksalnie nie to okazało się największym problemem. Dziewczynka przyszła na świat ważąc zaledwie 490 gramów. Była zdecydowanie zbyt mała w stosunku do tzw. wieku ciążowego, co medycyna określa stanem hipotrofii wewnątrzmacicznej – po prostu malutka rosła w brzuchu mamy stanowczo za wolno.

Poród poprzedziło dwutygodniowe tzw. bezwodzie (czyli brak wód płodowych). Spowodowało to nieprawidłowe rozwinięcie się płuc dziecka. Na typowy problem wcześniaków jakim jest niedojrzałość płuc, w przypadku naszej maleńkiej pacjentki nałożyło się zjawisko nazywane hipoplazją płuc.

Po urodzeniu dziewczynka otrzymała 1 punkt w skali Apgar, wymagała resuscytacji na sali porodowej. Dodatkowym obciążeniem okazało się to, że przyszła na świat z sepsą, a wszystkie kluczowe funkcje życiowe były zaburzone. Nie funkcjonował: układ oddechowy, krążeniowy, moczowy, krzepnięcia.

Wraz z moim zespołem podjęliśmy bardzo trudną, wręcz beznadziejną walkę o życie maleństwa. Trwała ona 4 doby. Robiliśmy wszystko, co tylko możliwe, będąc na skraju wyczerpania, próbując opanować trudne emocje, radząc sobie z silnym stresem. Po dyżurze nikt nie miał siły na nic więcej niż tylko na sen, który też – jak w moim przypadku – przychodził z wielkim trudem.

Czwartego dnia dziewczynka zmarła.

Wszyscy bardzo ciężko to przeżyliśmy. Nie wyobrażam sobie bólu rodziców, którzy do końca mieli nadzieję, że ich córeczce uda się pomóc. To truizm, ale niestety, medycyna ma swoje ograniczenia i są sytuacje, gdy pozostaje bezsilna.

Dzielę się z Wami tą trudną dla mnie historią, aby pokazać, że praca na oddziale neonatologicznym nie jest tylko pasmem szczęścia i litanią radosnych nowin. Zdarzają się momenty, kiedy musimy przekazać rodzicom najstraszniejszą wiadomość. Chcemy zachować spokój i profesjonalizm, ale wewnątrz gotują się w nas emocje, które często znajdują ujście dopiero po powrocie do domu – bywamy wtedy nieznośni, próbujemy odreagować stres, ale to czasami musi trochę potrwać. Dzień, tydzień…

Nie usłyszycie o tym w mediach, ale powinniście wiedzieć, że personel i lekarze oddziałów neonatologicznych nie mają zapewnionej pomocy psychologicznej. Musimy sobie radzić z tymi traumatycznymi przeżyciami sami, licząc tylko na wsparcie rodziny, przyjaciół, innych członków zespołu medycznego. Tak to już jest, że tragiczne historie zostają w pamięci znacznie dłużej niż te, które kończą się happy endem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *